środa, 30 kwietnia 2014

Puder Maybelline Affinitone (puder prasowany) Perfecting & Protecting Pressed Powder

Puder prasowany Maybelline Affinitone kupiłam na przecenie w SuperPharm wraz z podkładem z tej samej serii. Była to spontaniczna decyzja. Nie czytałam wcześniej żadnych recenzji dotyczących tych produktów.


Producent obiecuje nam, że puder "zapewnia perfekcyjne, naturalne wykończenie makijażu. Puder dopasowuje się do odcienia skóry. Dostępny w 3 kolorach. Cena 19 zł za 9 gram."



Posiadam puder o odcieniu 24 GOLDEN BEIGE. Zastanawia mnie, dlaczego puder ten posiada 3 odcienie skoro dopasowuje się do odcienia skóry? Może dopasowuje się do trzech typów odcieni cer. Obecnie jest to mój jedyny puder i muszę to szybko zmienić, ale o tym później.


Puder zamknięty jest w bardzo ładnej puderniczce, które posiada lusterko i gąbeczkę, która nie nadaje się do użytkowania. Opakowanie jest zamykane na zatrzaski i mimo prawie codziennego lub codziennego użytkowania nic się z nim nie dzieje.

Puder jest w kamieniu. Ma bardzo zbitą konsystencję. Nie kruszy się, ani nie pyli, ale nie przeszkadza to w nakładaniu go pędzlem na twarz. Myślę, że przez to jest także bardzo wydajny.

Kolor jest bardzo jasny. Często mam wrażenie, że jaśniejszy niż podkład. Łatwo można z nim przesadzić co daje efekt "obsypania mąką", pudrowy efekt. Uwydatnia on wtedy suche skórki i wszystkie włoski na twarzy. Podkreśla niedoskonałości, a tym samym postarza twarz. Moją metodą na ten efekt jest spryskanie twarzy sprayem utrwalającym makijaż z Avonu, ale myślę, że woda termalna? także świetnie się spisze. (? ponieważ, nie posiadam czegoś takiego).

Przy mniejszej ilości pudru w miarę dopasowuje się do twarzy. Matuje on delikatnie cerę, ale na krótko. Szybko się ściera. Moim zdaniem wygląda nienaturalnie i podkreśla niedoskonałości. Natomiast jest on bardzo wydajny, łatwo dostępny i nie ciemnieje na twarzy, ani nie ma drażniącego zapachu.

Podsumowując, z pewnością nie kupię więcej tego produktu. Są dni, gdy mi w ogóle nie przeszkadza, a są takie gdy go bardzo nie lubię. Szczególnie jak podkreśla wszystkie włoski na twarzy. Moja twarz po nim często wygląda nienaturalnie i szybko się z niej ściera. Dla cer tłustych to w ogóle nie widzę go. Wieczne poprawianie makijażu, a o to chodzi by znaleźć produkt, który będzie świetny i trwały.

Mieliście? Lubicie, nie lubicie? 

wtorek, 29 kwietnia 2014

Katarzyna Bonda "Polskie morderczynie"


Chciałabym Wam przedstawić książkę na którą natknęłam się przy zaliczeniu z pedagogiki resocjalizacyjnej. Katarzyna Bonda napisała bardzo niezwykłą książkę o tytule "Polskie morderczynie". Uważam, że warto zapoznać się z tą książką. Jest niezwykła.
Swoją recenzję wystawię na podstawie mojego wypracowania na jej temat, ominę tylko streszczenie, bo mało kto lubi wiedzieć co wydarzy się przed przeczytaniem lektury.


             Wybrałam książkę Katarzyny Bondy „Polskie morderczynie”, ponieważ temat kobiet skazanych za zabójstwo jest bardzo kontrowersyjny. Kobiet, które zabijają jest zdecydowanie mniej na świecie, niż mężczyzn. Media zawsze starają się kreować wizerunek zabójczyń jako bestii w ludzkiej skórze, gorszej niż zabójca mężczyzna. Skupiają się na wywołaniu sensacji i często robią w ten sposób wiele złego. Książka ta pozwala nam poznać 14 skazanych z ich własnych wypowiedzi na temat między innymi miłości, macierzyństwa, pieniędzy, marzeń i śmierci. Natomiast zbrodnie poznajemy na podstawie akt sądowych. W tej książce nie znajdziemy oceniania, krytykowania, ale da nam wiele więcej, mnóstwo do myślenia i spojrzenia na różne sprawy z innej perspektywy. Warto zapoznać się z tą książką.
            Katarzyna Bonda przeprowadziła w ciągu dwóch lat wiele kilkugodzinnych wywiadów z każdą z czternastu bohaterek swojej książki. Słowo bohaterki, brzmi tu bardzo absurdalnie, ale jej książki są one bohaterkami, to dzięki nim powstała ta książka. Są to kobiety w różnym wieku, z różnych środowisk, które zostały skazane, za popełnienie okrutnej zbrodni przeciwko drugiemu człowiekowi. Autorka, jak wspominałam wyżej, udostępnia nam w każdej sprawie dwie wersje. Pierwsza to spowiedź każdej z osadzonych, a druga ukazuje suche fakty, czyli wpisy z akt sądowych.
            Na początku pisania tego eseju trzeba podkreślić, że wszystkie informacje zawarte w tej książce są prawdziwe, a kobiety biorące udział w projekcie dobrowolnie i nieodpłatnie zgodziły się na ujawnienie swoich wizerunków, ale niektóre personalia bohaterek, ofiar i osób trzecich zostały zmienione ze względu na dobro i spokój rodziny, dzieci, świadków w procesach.

            Pomysł napisania tej książki w głowie autorki zrodził się kilka lat temu, gdy obserwowała najgłośniejsze procesy kobiet oskarżonych o morderstwo. Patrząc na te kobiety zrodziło jej się w głowie pytanie „jak to możliwe, że te kobiety uczestniczyły w tak brutalnych zbrodniach, same zabiły albo wszystko ze szczegółami zaplanowały, a morderstwo wykonywały rękami mężczyzn. Jakie są? Dlaczego? Co wyróżnia je spośród innych kobiet? Skąd wzięła się agresja?”. Zbrodnia podzieliła, życie tych kobiet na dwie części i tak są też pokazane te kobiety. Pierwsza część składa się z rozmowy ze skazaną, a ich zbrodnie poznajemy z rozdziałów, które powstały na podstawie akt sądowych.
           W ostatniej części książki znajdziemy wywiady, między innymi z nadkomisarzem Bogdanem Lachem, z seksuologiem, prof. Zbigniewem Lwem Starowiczem oraz z Lidią Olejnik, dyrektorem Zakładu Karnego dla kobiet w Lublińcu. Jest tam także epilog z 2007 roku, w którym zawarte są informacje na temat bieżącego życia 14 skazanych, o których mowa w wcześniejszej części książki.
 Należy zacząć od tego, że wiele skazanych inaczej opisuje swoje życie, niż jest to pokazane w aktach. Dają nam często złudny obraz normalnego życia. Niektóre kłamią, inne stosują mechanizmy wyparcia, a jeszcze inne (często maltretowane przez męża) opisują to czego nie było widać z zewnątrz. Domyślam się, także, że wiele z tych kobiet wstydzi się tego jak żyła, jakie miała życie i chce je jakoś ubarwić. Czytając wypowiedzi skazanych, a potem dane zawarte w aktach nie dociera do mnie jak niektóre kobiety mogą być takie brutalne, w jaki sposób zabić, nie mając uczuć, nie mając skrupułów. 
            Przechodzę teraz do moich przemyśleń, spostrzeżeń i wszystkiego tego co przyszło mi do głowy w trakcie i po przeczytaniu tej książki. Nie są to wszystkie rozważania, ale wybrane te które chciałam poruszyć.
W trakcie czytania wypowiedź Ewy brzmiała dla mnie tak inaczej, na tle innych morderczyń. Tutaj miałam wrażenie, że ona całkowicie jest świadoma tego co zrobiła. Była to zbrodnia i trzeba odbyć za nią karę. Zabójstwo jest karalne i doskonale zdaje sobie z tego sprawę oraz ze swoich czynów. Podkreślam to, ponieważ wiele z tych kobiet nie czuje się winne, nie ma wyrzutów sumienia, wybielają się, zrzucają winę na kogoś innego, nie przyznają się do swoich czynów. Czytając wywiady na końcu książki, dowiadujemy się z jednego z nich, że w naturze kobiet jest zrzucanie winy na kogoś innego.
Myślimy o nich w ramach „te zabójczynie, te morderczynie”, nie skupiamy się na tym, że one kiedyś, przed zabójstwem miały jakieś życie, często rodzinę. Jedne miały całkiem normalne życie, normalne rodziny, inne żyły z alkoholikami, narkomanami i przestępcami. Nie możemy zatem powiedzieć, że one są takie, bo np. są z patologicznych rodzin. Kobiety z normalnych rodzin także dopuściły się zabójstwa. Jednakże trzeba pamiętać, że okoliczności takiego zabójstwa w każdym przypadku są inne, pobudki także. Nie można wszystkich oceniać jednorako.
Zaskakująca jest także wypowiedź Krystyny, która wyszła już z więzienia i nie potrafi poza nim za bardzo żyć. Niby cieszy się wolnością, ale się jej boi. Uważam, że duży wpływ ma także na to fakt, iż poszła ona do domu opieki, nie czekała na nią specjalnie rodzina, ponieważ córki są już dorosłe i mają swoje rodziny. Zaskakujące jednak jest, że większość z osób przebywających w więzieniu marzy o wolności, a czasami nie potrafią już z tej wolności korzystać, boją się jej. Bezpieczne czuły się ograniczone w więzieniu, gdzie wszystko odbywało się według regulaminu.
Wielkim zaskoczeniem dla mnie jest to, że w jakiś sposób najbardziej skupiłam się na tych kobietach co mąż je maltretował i zabiły go z zemsty. Jest mi ich w jakiś sposób żal, są mi bliższe. Jakie życie musi być okrutne, żeby kobiety z bezradności, z poniżenia, bólu, żalu dokonywały zbrodni i dopiero po niej doznawały spokoju, ulgi, poczucia bezpieczeństwa. Myślę, że w tym przypadku często winne jest społeczeństwo, które nie dostrzega, a nawet nie chce dostrzegać tego, że u kogoś źle się dzieje. Takie kobiety nie otrzymują pomocy, chcą chronić swoje dzieci, są na skraju wyczerpania psychicznego, wieczne huśtawki nastrojów, niepokój, brak bezpieczeństwa, niepewność doprowadzają do tego, że z bezsilności, często z poczuciem, że jest to jedyne rozwiązanie, dopuszczają się zabójstwa.
Najbardziej wstrząsnęło mną zabójstwo dokonane przez Monikę. Wraz z towarzyszami zabili oni niewinnego maturzystę, a wcześniej torturowali go. Umierał w mękach. Ta zbrodnia z całej książki wywarła na mnie największe emocje. Jaki człowiek musi być okrutny, żeby dopuścić się takiego czynu? Jak można w tak okrutny sposób znęcać się i torturować chłopaka? W tym momencie zastanawiam się, co dzieje się w głowie osoby dokonującej takiego zabójstwa. Czy jej w ogóle szansa na jej zresocjalizowanie? Myślę, że po odbyciu kary i wyjściu na wolność bez skrupułów może ona dopuścić się kolejnego tak brutalnego zabójstwa.
Początkowo spoglądając na zdjęcia kobiet, które brały udział w napisaniu tej książki, widziałam spoglądające na nas zupełnie zwyczajne, często uśmiechnięte osoby. Dopiero po przeczytaniu całej książki i wertowaniu stron dostrzegłam, że każda z nich w moim odczuciu ma wymalowane na twarzy, że jest groźna, dopuściła się strasznego czynu i potrafi zabić. Nie wiem, czy perspektywa zmieniła mi się po przeczytaniu, czy dopiero wtedy przyjrzałam się im dokładniej. Przerażający jest fakt, że te kobiety normalnie funkcjonowały w społeczeństwie i obok nas jest tysiące takich kobiet i patrząc na nie, nie zastanawiamy się czy są w stanie zabić, a często każdy z nas jest zdolny do zbrodni.
Kontrowersyjny jest dla mnie rozdział Prawda – fałsz, w którym bohaterka Beata jest poddana badaniu na wykrywaczu kłamstw. Wyszło na nim, że mówi ona prawdę i nie próbowała zabić zwierzchniczki z pracy, ani nie zabiła jej męża. Niestety polskie prawo nie uznaje wyników wykrywaczem jako dowód. Jeśli w rzeczywistości ona nie zabiła i jest skazana niesłusznie to dla mnie to jest straszne, w głowie się nie mieści. Widocznie nie ma jak tego udowodnić. Zresztą całe śledztwo jest poszlakowe. Nie powinno tak być, ale niestety niektórych spraw niekiedy się nie przeskoczy, tylko właśnie to, że skazana osoba jest niewinna i jej pobyt w więzieniu, a nawet niesłuszne oskarżenia, mogą wpłynąć niszcząco na psychikę takiej osoby. Może ona czuć się oszukana, bezradna i zła na państwo oraz sądownictwo. Takie coś może prowadzić do bardzo złego, do chęci zemsty, nieufności, wrogości dla kraju, władzy, sądownictwa, więziennictwa. Sytuacje tego typu nie powinny mieć miejsca.
Jedną z najcenniejszych wartości tej książki jest jej wiarygodność. Każda z tych bohaterek zgodziła się na ujawnienie siebie, swojej historii, swojego życia. Choć nie wszystkie przyznały się do zarzucanych im czynów, wszystkie łączy fakt odbywania kary. Dostarcza ona także szereg informacji na temat dokonywania morderstw przez kobiety, pochodzenia społecznego i jego wpływu na ich rozwój, wybory, jak i dalsze życie osadzonych, które nie kończy się w momencie uwięzienia ich. To także wyróżnia tą książkę na tle innych.
„Polskie morderczynie” Katarzyny Bondy stawiają trudne i może dla niektórych niewygodne pytania. Jest ona nam potrzebna, aby wyzbyć się nawyku łatwego oceniania i generalizowania. Nie można zapomnieć, że często o takich zbrodniach wiemy tyle, co i w jaki sposób przekażą nam media, a każda z tych historii, nie tylko przedstawionych przez Katarzynę Bondę miała swój początek, występowały różne okoliczności. Najgorsze przestępstwo zawsze jest wypadkową kilku czynników. Nie wydawajmy zbyt pochopnych opinii społecznych, tym bardziej, że morderstwo jest nierzadko dramatem ofiary, ale i kata.
Warto zaznaczyć, że książka ta ma nie tylko wartość faktograficzną. Na szczególną uwagę zasługuje także jej wymiar ideowy, czyli przekonanie, że każdej z tych historii należy wysłuchać, oraz pewność, że zło jest czymś nie do rozpoznania, zanim się tak po prostu nie ujawni.
Reasumując, uważam, że warto zapoznać się z książką Katarzyny Bondy „Polskie morderczynie”, nawet tylko po to, żeby zobaczyć, że to co kreują media często różni się od rzeczywistości. Jednakże najcenniejsze dla mnie jest to, że to dzieło pobudziło mnie do rozważań, przemyśleń, spojrzenia na różne sprawy z innej perspektywy. Często wyrobienie sobie zdania, dostrzeżenie czegoś. Łamie ona wiele stereotypów. Ukazuje świat morderczyń przed dokonaniem zbrodni i jak do tego doszło z akt. Poznajemy także opinie psychologów, na temat skazanych.  

czwartek, 24 kwietnia 2014

Tina Okpara "Cena mojego życia"


Tinie cudem udało się przeżyć. Dzisiaj opowiada swoją wstrząsającą historię...

Transakcję zawarto pewnego ranka na przedmieściach nigeryjskiego miasteczka. Adopcja. Powszechna praktyka pozwalająca dzieciom z ubogich rodzin na życie w lepszych warunkach. Tego dnia szczęście uśmiechnęło się do dwunastoletniej Tiny.

Dziewczynka nie może doczekać się wyjazdu do Francji- marzy, by już być ze swoją nową rodziną. Jednak kiedy przyjeżdża do Chatou pod Paryżem, rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej. Tina, wykorzystywana i nieustannie poniżana, śpi w piwnicy na gołym materacu. Pewnego dnia adopcyjny ojciec gwałci ją po raz pierwszy. Niestety, to dopiero początek koszmaru, który zagotowała jej przybrana rodzina...

Historia Tiny rozgrywa się w XXI wieku na bogatych przedmieściach Paryża. Oto prawdziwa cena życia dziecka- niewolnika...


Czyżby tytuł książki nawiązywał do kwoty, jaką zapłacili jej adopcyjni rodzice biologicznemu ojcu? Wnioskuje to po tym jakie emocje wywołała w Tinie wiadomość o tym, że została kupiona.
Nie zgadzam się i nie rozumiem opisu na okładce, który informuje, że dziewczynka cieszyła się na wyjazd do Francji. Ona nie chciała być adoptowana, nie chciała opuszczać swojego tatusia, płakała jeszcze na lotnisku i przez cały lot. Może opis nawiązuje do tego, że wiązała ona wielkie nadzieje z tym, że we Francji rozpocznie edukację.
Historia ta jest autentyczna, pisana przez życie. Aż nie chce się wierzyć, żeby życie mogło być takie okrutne, tworzyło takie straszne historie, ale tak niestety jest i dobrze, że takie książki są wydawane i drukowane, ponieważ otwierają nas na takie zdarzenia, zwracają naszą uwagę na pewne sprawy, problemy. Uwrażliwiają. Wierzę, że po przeczytaniu takiej książki nigdy nie przejdziemy obojętnie wobec krzywdy, która się dzieje drugiemu człowiekowi.
Patrząc na okładkę można pomyśleć, że jest to kolejna historia kobiet z afrykańskich krajów, gdzie płeć piękna się nie liczy i jest zdana na łaskę mężczyzn, których nie szanują kobiet i często znęcają się nad nimi. Jakie było moje zdziwienie, gdy zaczęłam czytać i właśnie to mnie boli najbardziej. Te kobiety często wiedzą jakie panuje prawo w ich kraju, jak mężczyźni mogą zniszczyć ich życie, jaką krzywdę wyrządzić, a ta dziewczynka pochodziła z dobrego domu, była niewinna, tęskniła za zmarłą matką i miała nadzieję na lepsze życie, zaufała tym ludziom, była zdana na ich łaskę, a oni ją oszukali, wykorzystali, skrzywdzili. Nie mieści mi się w głowie jak można zaplanować, że zaadoptuje się dziecko, żeby je potem wykorzystać do prac domowych i do tego, żeby było workiem treningowym, które możemy bić kiedy przyjdzie nam na to ochota. Niewyobrażalne dla mnie jest jak można być tak okrutnym, nie mieć współczucia, takiego poczucia opieki nad drugą osobą. Wiem, że to w pewnym stopniu jest spowodowane tym, że studiuję kierunek, który właśnie skupia się na takich sprawach, takich osobach. Skupiamy się na dobru dziecka.
Przerażające jest także to, że jak ktoś ma pieniądze, nazwisko to czuje się bezkarny i często dużo spraw uchodzi mu na sucho. Każdy patrzy na niego przez pryzmat: "To ten Okpara!". Nie powinno tak być, bo nazwisko nie sprawia, że człowiek jest świetny, nie jest w stanie wykonywać takich, czy takich rzeczy.
W trakcie czytania nasunęła także mi się myśl, że gdyby różne ośrodki opieki, fundacje, organizacje, które pomagają takim dzieciom były na wyciągnięcie ręki, dzieci by o nich słyszały, wiedziały, to może częściej takie sprawy wychodziły by na wierzch. Jest to takie moje gdybanie, że wtedy te dzieci miały świadomość, że to co robią im dorośli jest karane i jest dla nich jakieś wyjście.

Jak widzicie jest to dla mnie dość kontrowersyjny temat i powiem, że ważny. Dzieci są niewinne, nikomu nie zdążyły zawinić. Potrzebują miłości, opieki i wzorców, a gdy otrzymują agresję to jak mają się prawidłowo rozwijać? Jak mają wiedzieć, że nie wolno bić i robić krzywdy? Według mnie osoby, które robią krzywdę nieletnim powinny być srogo ukarane.

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Maska kolagenowa nawilżająca MARION SPA


Wiele osób zauważyło, że zakupiłam maskę kolagenową nawilżającą Marion Spa. W wolnej chwili od razy postanowiłam ją wypróbować i podzielić się z Wami moimi spostrzeżeniami.


Jak widzicie maska jest z kwasem hialuronowym, ekstraktem z alg, beta-glukanem i alantoiną.




Producent obiecuje, że maska doskonale dopasowuje się do kształtu twarzy, a serum ze składnikami wnika w głąb skóry i powoduje, że jest ona wypielęgnowana, nawilżona i zregenerowana.



PRZEJDŹMY DO UŻYCIA MASKI: 
1) Pierwszy krok to dokładne oczyszczenie i osuszenie twarzy.

2) Drugim krokiem jest wyjęcie maski z opakowania, które widzicie na zdjęciu poniżej oraz rozwinięcie jej. Przyznam, że maska była strasznie zwinięta i chwile zajęło mi rozwinięcie jej. Pierwszy dotyk także nie należał do najprzyjemniejszych, bo jest ona strasznie śliska, taka glutowata.
3) Trzecim krokiem było nałożenie maski na twarz rozpoczynając od czoła. Zrobiłam tak jak na instrukcji, ale maska kiepsko trzymała się, szczególnie czym niżej od czoła tym gorzej. Miejsca wycięte na oczy były za małe, a na nos i usta za ogromne, że wszystko ze mnie zjeżdżało. Byłam wręcz zła, że nie przylega jak powinna i zjeżdża.
4) Maskę zdjęłam po około 15 minutach i wklepałam serum, które zostało. Czułam się szczęśliwa, że mogę ją już zdjąć z twarzy.




Nie odczułam, żeby maska nałożona na twarz podnosiła jej temperaturę. Czułam raczej chłodzenie. Po zdjęciu maski skóra była gładka, nawilżona i jakby lekko ukojona. Generalnie nie odczułam jakiś spektakularnych efektów, nic mnie nie zaskoczyło i zachwyciło. Od siebie mogę dodać, że już więcej nie sięgnę po tą maskę.


Wiele osób ją chwali, dlatego chciałabym poznać Wasze opinie na ten temat. Może macie jakieś triki, może coś źle zrobiłam. Liczę na Wasze sugestie :)

piątek, 18 kwietnia 2014

GOLDEN ROSE, velvet matte lipstick

Dzisiaj przychodzę do Was z moją najnowszą miłością, czyli matową szminką do ust od Golden Rose Velvet Matte Lipstic o odcieniu numer 04. Od niedawna pokochałam pomadki o bardzo intensywnych odcieniach. Mam wrażenia, że rozweselają i nadają buzi koloru. Traktuję je jak dodatkową biżuterię.

Będąc ostatnio w centrum handlowym nie mogłam przejść obojętnie obok stoiska Golden Rose, tym bardziej, że tyle dobrego słyszałam o tych matowych pomadkach. Wybór był bardzo szybki i nakładałam palcem kolor na usta, więc nie spodziewałam się, że będzie na ustach taki intensywny. Początkowo przeraziłam się, ale teraz już uwielbiam ten odcień i na pewno na nim nie zakończę swojej przygody z matowymi pomadkami od Golden Rose.


Jak widzicie szminka jest ukryta w plastikowym opakowaniu o odcieniu brudnej wiśni? Przyznam, że ja jak mężczyzna kiepsko rozpoznaje kolory, dla mnie jest coś czerwone, różowe, wiśniowe, brązowe, a to opakowanie jest pomieszane w tych kolorach.


Jak już wspominałam wcześniej odcień jaki mam to 04 z 20 dostępnych kolorów.


Obietnica producenta: Pomadka do ust Velvet Matte tworzy na ustach aksamitne matowe wykończenie. Wysoka zawartość pigmentów oraz długotrwała formuła sprawia, że pomadka długo utrzymuje się na ustach. Idealnie się rozprowadza, a dzięki zawartości składników nawilżających oraz witaminie E dodatkowo odżywia i nawilża usta. Paleta zawiera 20 odcieni od klasycznej czerwieni po odcienie nude. Produkt nie zawiera parabenów i jest testowany dermatologicznie. 


Konsystencja tej pomadki jest kremowa i ciężka. Utrudnia mi to troszkę aplikowanie pomadki na usta, pomagam sobie głównie przy krawędziach pędzelkiem. Nie wysusza ust, ale z pewnością przy suchych skórkach je uwydatnia. Po jakimś czasie od aplikowania mamy wrażenie, że wtopiła się w ustach, a przy tym odczuwam lekkie ściągnięcie, ale fenomenalnie prezentuje się na ustach. Pomadka ta jest bardzo dobrze na pigmentowana i długo utrzymuje się na ustach pomimo picia i spożywania posiłków.  Szminki z tej serii mają bardzo ładną gamę kolorystyczną i każdy ma szansę znaleźć coś dla siebie. Ślicznie wyglądają na ustach. Przede wszystkim są nie drogie, ponieważ płacimy 10,90 zł za 4,2 grama. Sztyft nie jest zbyt miękki, ale nie kruszy się i nie łamie. Gdy warstwa zejdzie z ust, kolor dalej się utrzymuje. Nie posiada smaku, a zapach jest trudno wyczuwalny, mam wrażenie, że leciutko czuję wanilię.




Podsumowując muszę stwierdzić, że jestem zachwycona, a matowa formuła stała się moją ulubioną na ustach. Duży wybór ślicznych kolorów, cena, wygląd na ustach bardzo do mnie przemawiają


Jak u Was, dałyście się już skusić świetnym recenzją tych pomadek i wypróbowałyście na sobie, czy jak ja dopiero teraz je odkryłyście, albo nadal zwlekacie? 

środa, 16 kwietnia 2014

Małgorzata Tusk "Między nami"



Ostatnio bardzo wiele czytam. Zawsze dużo czytałam, ale teraz także na potrzeby studiowania. Wybrałam studia, które mnie ciekawią, a literatura, którą czytam potwierdza to. Książka, która będzie dzisiaj królować u mnie na blogu, akurat nie jest na potrzeby studiowania, a moje własne.

Książka Małgorzaty Tusk "Między nami" po książce Danuty Wałęsy jest drugą takiego typu po którą sięgnęłam. Odkryłam, że bardzo odpowiadają mi takie książki. Może takie infiltrowanie w cudze życie jest dla mnie rozrywką, nowym doświadczeniem. Dowiaduję się bardzo dużo o życiu i o człowieku, który chwilę wcześniej był dla mnie znany tylko z imienia i nazwiska. Są te książki ciekawe i szybko oraz dobrze się je czyta. Atutem są także zdjęcia. Kolejny raz chciałabym także zaznaczyć, że polityka nie jest moim zainteresowaniem.

Do autorki tej książki poczułam ogromną sympatię już od pierwszych stron, która wzrastała z każdą przeczytaną kartką. Być może przez fakt, że płynie od niej życiowa mądrość, siła, energia i jest ona tak samo jak ja miłośniczką książek. Dostrzegłam w niej mądrą, życiową, dojrzałą, pewną siebie, życzliwą i otwartą kobietą. Ani przez moment nie poczułam, że się ona wywyższa.
W jej dziele możemy znaleźć historię życia autorki, jej przemyślenia i wspomnienia. Prawdopodobnie jedne z ważniejszych momentów jej życia. Najbardziej zaskoczył mnie rozdział w którym przyznaje się do zakochania w innym mężczyźnie, staraniach Donalda Tuska o swoją żonę i przywróconej miłości. Pokazuje ona osobą w podobnych sytuacjach jedną z możliwości; walkę o związek, a tym samym o siebie.
Znajdziemy tutaj także opis życia, jako żony premiera. Jej obowiązkach, spotkaniach, podróżach, protokołach. Próbach odnalezienia się w Warszawie, poukładania życia rodzinnego, a także domu w Sopocie.
Ciekawostką są wplecione w tekst sms-y i przepisy na jakieś wypróbowane i świetne potrawy. Moim zdaniem tego typu książki nabierają charakteru, wiarygodności i intymności, przez takie drobne elementy. Fotografie są równie ważne. Dzięki nim historie oraz postacie są nam bliższe, bardziej realne.
Cieszy mnie fakt, że pani Małgorzata wykorzystała pozycję żony premiera do tego by wspierać fundacje, szczególnie ITAKA. Osobiście uważam, że osoby, które mają możliwości, czy znajomości, czy fundusze powinny swój czas poświęcać w tak szlachetnych celach, bo one mają większe możliwości przebicia, przykucia uwagi innych ludzi na pewne sprawy, czy problemy.
Pani premierowa ukazuje nam także, że warto spełniać swoje marzenia, także te które są niespełnione od lat. Należy mieć swoje życie, swoją przestrzeń. Nie polegać tylko na drugiej połówce.
Widać w niej także oddanie dzieciom. Troskę o ich rozwój, szczęście, życie, nawet poświęcenie dla nich, np. jeśli chodzi o chorobę Kasi i jej dietę. Akceptuje ona swoje dzieci, ich wybory, partnerów życiowych. Odnoszę wrażenie, że są oni wszyscy bardzo ze sobą zżyci i zawsze znajdują czas na spotkania razem.
Ostatnią kwestią nad którą się zatrzymałam, przy czytaniu tej książki jest Trójmiasto, Sopot, morze. Zastanawia mnie życie w tamtym miejscu. Jak to jest, jak tam jest? Sama kocham morze i czuję się tam najlepiej, ponieważ choruje i wdychanie jodu przynosi mi wielką ulgę. Od Małgorzaty Tusk odczułam, że miejsce, gdzie ona życie, gdzie mieszka jest jednym z cudowniejszych w Polsce. Sprzedała mi swój obszar zamieszkania. Wydaje się tam taka szczęśliwa, spełniona.
Reasumując, bardzo się cieszę, że miałam możliwość przeczytać tą książkę. Poznałam kolejną bardzo ciekawą osobę, którą chciałabym poznać w rzeczywistości. Nie mam tutaj takich mieszanych uczuć, jak miałam przy książce Danuty Wałęsy. Zdecydowanie taki typ kobiety wyraźnie bardziej do mnie przemawia. Jeśli ktoś lubi jak ja, takie książki to polecam serdecznie przeczytać tą pozycję. Może Twoje życie także w jakiś sposób wzbogaci?

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Zakupy weekendowe

W weekend troszkę pieniędzy wydałam. Głównie na pielęgnację mojej cery, ponieważ od jakiegoś czasu mam z nią straszny problem. Pojawiają mi się różne krosty, często z zawartością ropy, a gdy takie mam np. na brodzie i zejdą to zostają różne ślady, przebarwienia. Nigdy nie miałam takiego problemu i nie mam pojęcia, czy zła pielęgnacja, jakiś kosmetyk mnie uczulił, czy coś jeszcze innego. Z kolorówki nic nie zmieniłam, natomiast pielęgnacja się zmieniła. Kupiłam produkty do oczyszczania cery i kremy. Zauważyłam już po pierwszym dniu poprawę. Zobaczymy jak to dalej będzie się rozwijać, a teraz przejdźmy do zakupów :)


1) Pierwszy produkt to delikatny żel do mycia twarzy dla cery mieszanej i tłustej formy GRENN PHARMACY. Wiem, że on wysusza bardzo twarz, dlatego po jego stosowaniu odpowiednio ją nawilżam.


2) Drugi produkt to szare mydło. Także do mycia cery, ale nie wiem czy codziennie będę nim myć. Myślę, że tylko od czasu do czasu.


3) Trzeci produkt po jaki sięgnęłam to maska kolagenowa nawilżająca od MARION SPA.


4) Do kompletu z żelem kupiłam wzmacniający krem odżywczy z aloesem dla cer zniszczonych, suchych i wrażliwych.


5) Nie mogłam w księgarni przejść obojętnie obok książki "KLUCZOWE DECYZJE" GEORGE W. BUSH. Ostatnio bardzo gustuje w autobiografiach, głównie polityków, ale chce to rozszerzyć. Będzie to moja 3 książka taka, wcześniej była Danuty Wałęsy, a teraz czytam Małgorzaty Tusk.


6) Tutaj zakupy mojego faceta: getry i koszulka.


7) Tacie do prezentu urodzinowego dokupiłam chustkę na motocykl. Chciał taką, więc mam nadzieję, że mu się przyda.


8) Nie mogłam przejść także obojętnie obok stoiska Golden Rose i nie kupić osławionej matowej pomadki do ust w kolorze 04. Już wiem, że to nie jest moja pierwsza i ostatnia pomadka. Z pewnością skuszę się także na inne kolory.


9) Z racji problemów z cerą wróciłam do mojego ukochanego kremu sprzed lat, gdy borykałam się z trądzikiem młodzieńczym. Uwielbiam ten krem i cieszę się, że przypomniało mi się o nim i można go jeszcze dostać.


10) Ostatnim zakupem był krem do rąk, który chodził ze mną od czasu, gdy użyłam go u cioci. Dla mnie jest rewelacyjny. Wybrałam ten z masłem shea, bo uważam, że te masło to istny cud, który musi zawsze być w mojej łazience!






Zaprezentowałam Wam już wszystkie moje zakupy. Wiele z tych produktów zrecenzuje, po dłuższym czasie stosowania. Co Wy myślicie o tych produktach, stosowaliście jakieś? Muszę się przyznać, że bardzo lubię sobie coś kupić chociażby jakiś drobiazg, najbardziej jednak boli mnie jak pieniądze uciekają. Wiele z tych zakupów, to produkty potrzebne, tym bardziej, że ratuję swoją cerę, żeby nie straszyć klientów :-P




Miłego początku tygodnia :)

czwartek, 10 kwietnia 2014

Przyjemna odmiana dzięki YVES ROCHER szamponu wygładzającego

Szamponem, który obecnie stosuje jest ten z YVES ROCHER szampon wygładzający. Wcześniej stosowałam LOVE2MIX na porost włosów. W skrócie przypomnę, że włosy mi po nim urosły, ale były oklapnięte i praktycznie codziennie musiałam je myć. Byłam w połowie zadowolona. Żeby nie przyzwyczajać włosów do jednego szamponu zawsze zmieniam markę i szampon po wykończeniu obecnego.


Szampon z wyciągiem z ziaren gombo, dzięki któremu włosy będą odżywione i będą się łatwiej rozczesywać i układać.
Działanie:
- łatwiejsze rozczesywanie i układanie włosów,
- efekt wygładzenia,
- zapobiega skręcaniu się włosów,
- kremowa konsystencja.
Ziarna gombo pochodzą najczęściej z Afryki. Jest to owoc bogaty w antyoksydanty i witaminy, bardzo znany zwłaszcza jako składnik kulinarny. Ma również właściwości kosmetyczne skutecznie wpływające na włosy: wygładza ich włókna. 

Cena: 14,90zł / 300ml

Cenię sobie tą markę za to, że ich kosmetyki nie są testowane na zwierzętach, a w dodatku zgodne z naturą. Kosmetyki te są przyjazne dla środowiska. Przyznam, że uważam tą markę za średnią. Ani mnie nie zachwyca, ani nie zniechęca, choć są wyjątki od tego, ale taka jest moja ogólna opinia.



Opakowania produktu, mimo, że jest ładne wizualnie, nie lubię. Pewnie wiele z Was wie co jest moją największą zmorą? Oczywiście wieczko, które bardzo ciężko się otwiera i można łatwo stracić paznokcie. Staram się otwierać np. przez ręcznik zanim jeszcze zabiorę się za mycie włosów. Plusem jest to, że widać ile produktu jeszcze zostało.

Konsystencja jest średniej gęstości, co mnie zadowala, bo produkt trafia na moje włosy, a nie wszędzie obok. Szampon ma kolor biało, przezroczysty? W moim odczuciu jest to jasny kolor, ale nie najintensywniejszy biały.


Troszkę mniej zadowolona jestem z tego jak ten produkt oczyszcza włosy i pieni się, może to dlatego, że nie lubię nakładać dużo produktu na włosy, a tutaj trzeba.

Przejdźmy do przyjrzenia się obietnicą producenta, a tym jak to wygląda w rzeczywistości w moim przypadku.Włosy rzeczywiście wyglądają na odżywione, łatwiej się rozczesują i układają. Przestałam dosłownie używać prostownicy i włosy tak jak wyschną tak zostają już do następnego mycia. Następne mycie może być nawet po 3 dniach! Owszem szampon wygładza włosy, ale są po nim uniesione i sprężyste. Uwielbiam ten efekt! W dodatku włosy są długo świeże, uniesione i tak szybko się nie przetłuszczają.

Muszę się Wam przyznać, że odkąd zaczęłam stosować ten szampon to po umyciu i rozpuszczeniu włosów nie mogę się nadziwić jakie są one piękne, długie, lśniące, sprężyste. Jak z reklamy! To przemawia na wielki plus. Chodzę i cały czas mówię: ale mam piękne włosy! Bliscy dosłownie nie mogą już tego słuchać :-P



Mam jeszcze jeden szampon z tej firmy z zapasie jest to szampon oczyszczający, ale na jego stosowanie muszę jakoś poczekać, bo chce zastosować innej firmy i dopiero yves rocher. U Was sprawdziły się ich szampony? 

wtorek, 8 kwietnia 2014

Super trwała szminka do ust EXTRAlasting, AVON

Dzisiaj przychodzę do Was z wpisem dotyczącym obecnie najczęściej stosowanej przeze mnie szminki do ust. Jest to szminka z avonu SUPER TRWAŁA SZMINKA DO UST EXTRALASTING, o odcieniu mauve ice, ale w katalogu widzę, że nie ma tego odcienia, więc nie wiem czy to błąd, ale myślę, że posiadam kolor Vintage Pink.


Producent obiecuje:
* trwałe, intensywne kolory
* formułę odporną na ścieranie i rozmazywanie
* nawilżenie i komfort dzięki witaminie E i proteinom pszenicy


Opakowanie dla mnie jest śliczne. Takie kobiece, zmysłowe. Prezentuje się znakomicie w kosmetyczce. Czerwony zdecydowanie nadaje seksapilu. Dodam, że tą szminkę udało mi się kupić po okazyjnej cenie w ofercie internetowej dla konsultantek stąd możliwa niejasność odcienia jaki mam. 



Dla mnie kolor to mieszanka różu, fioletu i czerwieni, ale jej jest najmniej. Wcześniej bałam się nakładać takie kolory na usta, bo często w domu mówili, że wyglądam dziwnie, ale ten kolor wygląda świetnie. Czuję się w nim bardzo dobrze.


Na zdjęciu poniżej możecie zobaczyć jak prezentuje się na ustach w różnym oświetleniu. Niestety nie mam osoby, która mogłaby mi zdjęcia zrobić, więc jak się nie ma to się docenia to co ma. 

Przejdźmy do działania, bo za chwilę muszę jechać do pracy.
Mam wrażenie, że ta szminka nie posiada zapachu. Jeśli posiada to niewyczuwalny dla mnie i bardzo delikatny. Muszę ją nakładać partiami, czyli na początek dolna warga i z uwagą maluje krawędzie, następnie górna warga i te dwie górki na górze. Wybaczcie za nieprofesjonalne słownictwo i wyrażenia, ale specjalistką nie jestem. Początkowo szminka jest mocno kremowa, ale po czasie mam wrażenie, że wtapia się w usta, ale nie podkreśla moich suchych skórek. Tak jak producent obiecuje mój kolor jest trwały i intensywny, co jest ogromnym plusem tej szminki i chyba, dlatego gości ona stale na moich ustach. Formuła nie jest odporna na ścieranie i rozmazywanie, przynajmniej w moim wypadku. Po jedzeniu koniecznie muszę poprawić makijaż ust, a po piciu zostają ślady na szklance, butelce itp. Co do nawilżenia to niestety czym dłużej pomadka znajduje się na moich ustach tym mam wrażenie, że usta są mniej nawilżone, ale prezentują się zdecydowanie ciekawiej. Kolor nie schodzi równomiernie. U mnie wygląda to tak, że wokół ust pozostaje kolor, jakbym miała je pomalowane kredką wokół. W porównaniu do innych moich pomadek jest trwała, nie jestem w stanie stwierdzić czy wytrzyma 8 godzin na ustach, bo nie jestem w stanie przez tyle czasu nie jeść, ale wytrzymuje długo na ustach. Musze natomiast stwierdzić, że lubię efekt wtopienia się pomadki w moje usta. 

Reasumując, nie jest to pomadka z górnej półki, ale spełnia swoją rolę i na co dzień dobrze mi się ją stosuje na usta. Lubię ją i myślę, że sprawiła ona iż zachciałam posiadać większą kolekcję pomadek. Typowy średniaczek, z tym czymś co przykuwa moją uwagę. A Wy jak myślicie? 


Po zastosowaniu tej pomadki jestem ciekawa jak sprawdzą się pomadki z Golden Rose te matowe. Słyszałam o nich wiele dobrego i koniecznie muszę je mieć i wypróbować na sobie, bo chyba polubiłam się z pomadkami i ich intensywnym kolorem na ustach.

niedziela, 6 kwietnia 2014

Butów zabrakło? Czas na zakupy.

Nie wiem czy wspominałam, ale mam problem ze stopami i obuwiem. Długość mojej stopy to 24,8 cm. Nie jest to ani 38, ani 39. Idealny rozmiar to 38,5, ale rzadko można spotkać taki. W dodatku szybko mam obtarte stopy, posiadam od urodzenia krzywe palce u stóp (4 od lewej u prawej i 4 od prawej od lewej stopy), a paznokcie w dużych palcach wrastają mi. Istne cyrki! Czasami z bólu jak płaczę to przeklinam te stopy w myślach. Najwygodniej mi w kozakach, ale nie jestem w stanie chodzić w kozakach przez cały rok.

Przyszła wiosna i okazało się, że nie mam butów, które dają komfort moim nogom. Spacery z dzieckiem, droga do pracy, z pracy. Uczelnia, wyjścia, a ja nie mam czego ubrać. Na myśl o zakupach mi słabo, bo nawet jak w sklepie buty mi pasują to w domu okazuje się, że przy dłuższym noszeniu jednak coś nie pasuje.


Pierwsze buty jakie kupiłam to półbuty sportowe, ale ze skóry, bo mam z materiału i nie nadają się na wyprawy z wózkiem, bo zaraz są brudne. Udało mi się je dorwać na przecenie za 99 zł.






Są troszkę sztywne i to rozmiar 39, ale mam nadzieję, że będą dobrze się nosić. Zawsze mogę przody wypchać watą (często tak robię :-P ).


Drugie buty, które zakupiłam nie były w sumie planowane, ale eleganckich butów żadnych nie miałam, bo albo mam za duże, albo się rozciągnęły, albo są za małe i zawsze cuduję przed wyjściami, czym doprowadzam mojego faceta do szału.




Dorwałam je w MANGO za cenę 89 zł i powiem Wam, że są idealne. Ten czubek powoduje, że nie uciska mi ani wrastających paznokci, ani krzywych paluchów. Nie są za wysokie, nie wysuwają mi się z nogi. Wkładka jest mega wygodna, mam wrażenie, że miękka. Nogi nie męczą mi się w nich i czuję, że warto w tradycyjnym kolorze także zakupić takie buty na wesele. 



Ostatnie buty miały być płaskie, ale żeby pasowały też do eleganckiego stroju. Od razu dodam, że nie podobały mi się, bo to nie jest mój styl, ale jak ma się takie stopy jak ja to lubi się to w czym im jest wygodnie, a w tych butach jest bardzo wygodnie. 






Wielu osobom te buty się podobają, bo zawsze zwracają na nie uwagę. Ja przekonałam się do nich, ale nie jestem w ich wyglądzie zakochana. Kupiłam je w INBLU za 199 zł. Są ze skóry. Nic więcej nie potrafię o nich powiedzieć.




Wy jak najczęściej kupujecie buty, jak potrzebujecie, czy jak Wam jakieś wpadną w oko na zakupach? Wasze stopy są też tak wymagające jak moje? Och, jak ja nie znoszę swoich nóg! 

Miłej niedzieli!