poniedziałek, 3 listopada 2014

Z Pamiętnika Kilku Kobiet

Katarzyna Lenski "Z Pamiętnika Kilku Kobiet"


Dawno nie było żadnej recenzji książki, dlatego dzisiaj przedstawię Wam niedawno ukończoną przeze mnie lekturę. Nie było recenzji książki, ale nie oznacza to, że nie czytałam. Cały czas czytam, ale nie wszystko zdążę zanotować. Wróćmy do dzisiejszej książki.

Katarzyna Lenski, autorka książki "Z Pamiętnika Kilku Kobiet" poprosiła swoje studentki, aby opisały historię ze swojego życia, które zostały im w pamięci na całe życie. Wybrała z tego jej zdaniem najciekawsze i umieściła w książce. Opowiadania są rozmaitej treści od rozwodów do zaczynania życia na nowo. Przyznam, że budują takie opowieści, ponieważ dowiadujemy się, że inne kobiety mogły tego dokonać to czemu my nie moglibyśmy tego zrobić? Uwielbiam takie książki, ponieważ bardzo łatwo mi się je czyta. Idealne, żeby zabrać ze sobą do autobusu, czy pociągu. Przeczytanie tej książki zajęło mi: dzień. Nie jest to pierwsza książka tego typu jaką czytałam i pewnie też nie ostatnia. Przy niektórych opowieściach uśmiałam się, inne zaskoczyły mnie tak samo jak autorkę, a inne nasunęły refleksję. Uważam, że większość z nas ma swoją taką historię, która idealnie dałaby się wpisać w treść tej lektury.

Lubicie takie książki? 

środa, 29 października 2014

Idealna pora na woski

Dawno nie było u mnie wosków Yankee Candle, a w ostatnim czasie poznałam, aż 4 nowe zapachy! Dwa mnie zachwyciły i stały się od razu ulubieńcami i dzięki nim dowiedziałam się, że przepadam za zapachami owocowymi.

Nastał idealny czas na palenie wosków. Wieczory są coraz dłuższe, dnie coraz krótsze. Dom jak się wietrzy to zaraz lodowato, ale gdy połączy się to z jakiś cudownym woskiem Yankee Candle to zaraz przyjemniej się robi. Z jednej strony nie lubię tych długich wieczorów, z drugiej strony je kocham. A jak jest z Wami? Jednakże przejdźmy już do wosków, które chciałam Wam zaprezentować.

YANKEE CANDLE- CARABERRY PEAR 
Wosk z owocowej linii zapachowej Yankee Candle z serii Classic. Wyczuwalne aromaty: gruszka, żurawina.

Domowy, jeszcze ciepły placek z gruszkami i syropem żurawinowym najlepiej smakuje na przełomie lata i jesieni. Podobnie jest z Cranberry Pear – słodką, niemal cukierniczą tarteletką od Yankee Candle, której wyjątkowy zapach pomaga w bezbolesnym pożegnaniu się z wakacjami i udowadnia, że wrześniowe dni nie są jedynie zapowiedzią coraz dłuższych wieczorów, ale doskonałą okazją do tego, aby cieszyć się życiem i czerpać z niego pełnymi garściami to co najlepsze! Idealne zestawienie owocowych nut – słodkiej i nieco cierpkiej, orzeźwiająco kwaskowatej – to gotowy przepis na aromaterapeutyczną delicję. Ukryty w wosku Cranberry Pear zapach czaruje zmysły i z dużą intensywnością wypełnia wnętrze domu. Aromat kojarzy się z tradycyjnymi wypiekami i sielską, przytulną kuchnią. To właśnie panujący w niej klimat – przytulny, zapraszający i sprawiający, że czujemy się bezpiecznie – stał się inspiracją do stworzenia tej wyjątkowej kompozycji, za sprawą której zbliżająca się jesień kojarzy się nie z depresją, a owocową energią.

Nigdy nie miałam okazji wąchać ciepłego placka z gruszkami, a tym bardziej z gruszkami i syropem żurawinowym. Natomiast jak powąchałam ten wosk na sucho to wiedziałam, że musi być mój. Jest to słodki zapach, ale z kwaśną nutą, która powoduje, że nas nie mdli od tej słodkości. Przywodzi on na myśl egzotyczne wakacje. Jest niezwykle świeży i energetyzujący. Wprawia mnie w dobry nastrój. Z pewnością jest to oryginalny i przyjemny zapach, który godzinami unosi się w pokoju.


YANKEE CANDLE- MIDNIGHT OASIS

 Wosk z rześkiej linii zapachowej Yankee Candle z serii Classic. Wyczuwalne aromaty: cytrusy, drzewo sandałowe, morska bryza.

Zapach tropikalnych owoców cytrusowych rozpływający się w ciepłym aromacie drzewa sandałowego, niesiony podmuchem nocnej bryzy – łagodnie pieści złociste piaski cichej plaży. Rozgrzany wosk Yankee Candle Midnight Oasis wypełnia dom delikatną wonią tajemnicy, budząc wspomnienia romantycznych spacerów nad brzegiem morza. Midnight Oasis przypomina czasem powszechnie uwielbianą kompozycję Midsummer's Night, choć w znacznie subtelniejszym wydaniu. Ten intrygujący zapach wypełnia nawet najbardziej niedostępne zakamarki domu, przypominając o sobie na długo po wygaszeniu podgrzewacza i zastygnięciu wosku.
Wąchając go na sucho w sklepie czułam nutę męskich perfum i dlatego postanowiłam go zabrać ze sobą do domu. Dla mnie jest to bardzo łagodny zapach. Zdecydowanie męski, aromatyczny i świeży. Czuć w nim zapach morskiej bryzy zmieszanej z drzewem sandałowym i cytrusami. Niezwykle intryguje i uwodzi. Wprowadza nutkę tajemniczości i powoduje, że kojarzy mi się z eleganckimi mężczyznami. Nie jest to zły zapach, ale nie zakochałam się w nim.



YANKEE CANDLE- MANGO PEACH SALSA

 Wosk z owocowej linii zapachowej Yankee Candle z serii Classic. Wyczuwalne aromaty: mango, brzoskwinia oraz różowy pieprz.


Splątane w tanecznym uścisku i poruszające się w rytm salsy owoce tworzą wokół siebie nastrój cudownej, letniej egzotyki. Salsa sporządzona z dojrzałych cytrusów, soczystego mango, uwodzącej słodkim nektarem brzoskwini to prawdziwy, tropikalny koktajl, dla równowagi doprawiony szczyptą różowego pieprzu i pobudzającego imbiru. Owocowy taniec, owocowy shake, owocowa przygoda przeżywana na rajskiej plaży. Po prostu – doskonale skomponowany, pięknie pachnący, w pełni naturalny wosk Mango Peach Salsa, który zaprasza do tańca, karmi ciało i uwodzi zmysły obietnicą egzotycznych wakacji.
Tak cudownego zapachu na sucho i w kominku jeszcze nie miałam i nie czułam! Pokochałam go w sklepie, a jeszcze bardziej w domu. Jest to zapach soczysty i słodki. Idealne połączenie mango, brzoskwini i różowego pieprzu. Kolejny zapach, który posiada w sobie równoważące składniki, ktore nie powodują mdlenia. Zapach ten nawołuje lato. Pachnie mocno i długo. Mając otwarte drzwi w sypialni czuję go nawet na parterze. Niezwykle przyjemny! Czujemy tutaj realistyczną woń owoców, nie ma sztuczności. Ten zapach należy do moich ulubieńców i jeszcze do niego powrócę nie raz.



YANKEE CANDLE- PINK DRAGON FRUIT
 Wosk z owocowej linii zapachowej Yankee Candle z serii Classic. Wyczuwalne aromaty: pitaja (smoczy owoc).


  Pitaja zakwita tylko w nocy. W dzień natomiast – kusi aromatem oryginalnych, żywo różowych owoców. To właśnie one – truskawkowe gruszki – zebrane zostały na meksykańskich wakacjach, doskonale spreparowane i zamienione w sporą ilość wonnych olejków. Esencja wprost z serca smoczego owocu trafiła następnie do wnętrza wosku – aromatycznego, słodkiego, egzotycznego. Pink Dragon Fruit to zapachowy monochromatyzm w najlepszym wydaniu – długo wyczekiwana randka z meksykańską królową nocy, pachnąca aromatem truskawkowej gruszki i czarująca minimalistyczną formą zaklętą w różowym wosku.
Już na sucho jest mega intensywny i świeży. Należy do zapachów słodkich, ale lekko kwaskowatych.Ta kwaśna nuta powoduje, że nie jest on taki ciężki, przesłodzony. Z pewnością energetyzujący, oryginalny i przyjemny. Wprawia w dobry nastrój. Zapach godzinami unosi się w pomieszczeniu. Przywodzi na myśl także egzotyczne wakacje. Bardzo ładny zapach, ale dla mnie nie jest tak owocowy jak Cranberry Pear i Mango Peach Salsa.


Wiecie już, jaka dwójka należy do faworytów?


 Tak, to Cranberry Pear i Mango Peach Salsa. Pokochałam je w opakowaniu, kocham je w kominku. Oba owocowe, słodkie, świeże. To są moje ulubione nuty. Świeże i owocowe woski to te które pokochałam. Nie boli mnie po nich głowa, rozweselają, przyprawiają o dobry nastrój. Dobrze je wspominam i chce do nich wracać ciągle i ciągle... :D



Jakie są Wasze ulubione woski i dlaczego? Może mnie zachęcicie do wypróbowania nowych zapachów, może zarazicie swoim uwielbieniem.

środa, 24 września 2014

Udział w projekcie Grona Ambasadorów EverydayMe

Kto nie uwielbia testować nowych produktów? Tym bardziej jak mamy możliwość otrzymać je za darmo i podzielić się z nimi ze znajomymi? Chyba każdy, w każdym razie mi to bardzo humor poprawia. Rzadko mam takie szczęście, ale tym razem mnie nie ominęło i dzięki stronie Everyday me i dołączeniu do Grona Ambasadorów załapałam się do testowania kapsułek piorących Vizir wraz z 4000 członkami Grona Ambasadorów.

Chwilę po tym jak otrzymałam wiadomość e-mail, że zakwalifikowałam się do testowania, otrzymałam wiadomość, że paczka jest już gotowa i czeka na kuriera. Minął weekend i paczuszka już była u mnie.


Paczka przyszła bardzo solidnie zapakowana w kartonie z logo strony na której jestem aktywna. Trudno mi nawet opisać moje podekscytowanie w momencie odpakowywania paczki.



Moim oczom ukazała się bardzo solidnie zapakowana i zabezpieczona zawartość. Na pierwszy plan wyszedł list, którym dowiaduje się, w czym biorę udział i co powinno zawierać pudełko.


Jak widzicie powinnam otrzymać:
* 1 opakowanie kapsułek piorących Vizir Orginal Fresh (15 szt.)
* Przewodnik projektu
* Książeczkę "Badanie opinii"

Do podarowania innym dostałam:
* 15 pojedynczych opakowań z kapsułką piorącą Vizir Original Fresh
* 15 ulotek Vizir

Cieszy mnie niezmiernie, że te pojedyncze opakowania kapsułek dla podarowania są tak ślicznie zapakowane w kartonikowe pudełka. Już nie mogę się doczekać, aż będę się dzielić nimi z bliskimi!


Tak prezentowała się cała zawartość kartonu. Jak widzicie wszystko solidnie spakowane i mam wrażenie, że postarali się bardzo byśmy my testerzy byli zadowoleni i dzielili się opinią z innymi.

Obecnie w Gronie Ambasadorów na stronie Everyday me jest możliwość zgłoszenia się do testowania pasty do zębów blend-a-med. W tym przypadku będzie podobnie, że dostaniemy jeden pełnowartościowy produkt i ileś 15 ml miniaturek pasty do rozdania. Miło byłoby się znowu zakwalifikować.

Znaliście wcześniej tą stronę? Ktoś także bierze ze mną udział w tym teście? 

poniedziałek, 15 września 2014

Maska Regenerująca L'Oreal Professionnel, Serie Expert, Absolut Repair Cellular

Ten post dedykuję najlepszemu kosmetykowi w mojej łazience. Chyba najlepszy jaki kiedykolwiek miałam. Uwielbiam go! Mianowicie mowa o masce do włosów, która powoduje, że utrzymują się one w idealnym stanie. Domyślam się, że efekt ten jest spotęgowany zabiegami z tej samej serii w zakładzie fryzjerskim, ale mimo wszystko nie spodziewałam się, że maska regenerująca z L'oreal Absolut Repair Celluar tak podbije moje serce, a moje włosy ją pokochają. 

Kto z nas nie chciałby zdrowych, lśniących, łatwo rozczesujących się włosów? Nikt. Sama także o tym marzyłam, ale moje włosy są wymagające i bardzo podatne na rozdwajanie. Jako, że nie znoszę rozdwojonych końcówek od razu jak je zauważam pędzę do fryzjera się ich pozbyć, przez co przez wiele lat trudno mi było utrzymać długie włosy. Wszystko zmieniło się niedawno...

W lipcu wraz z moją przyjaciółką, która w sobotę wychodzi za mąż, wybrałam się na zabieg regenerujący włosy z L'oreala. Nadmienię, że włosy farbuję maksymalnie trzy raz w roku, są długie, końcówki często się rozdwajają, trudno je rozczesać po umyciu. Nie stosuję także rozbudowanej pielęgnacji, jedynie szampon plus odżywka, od czasu do czasu odżywka bez spłukiwania i serum na końcówki. Wracając do fryzjera, fryzjerka od razu stwierdziła, że włosów bez odżywki nie rozczeszę. Miałam także od razu po zabiegu nie myć włosów, by kosmetyk jeszcze lepiej wchłonął. Właśnie przy tym zabiegu otrzymałam maskę o której będzie mowa w tym poście. Miała ona podtrzymywać efekt po zabiegu.


Opis: Neofibrine - unikalne połączenie ceramidu Bio-Mimetic, aby intensywnie wzmocnić włosy, naturalnych wosków, składników nadających połysk oraz filtru UV. Pomaga zapewnić trwałą ochronę powierzchni włosa na całej jego długości. Rezultat: włosy są odżywione, wzmocnione, sprężyste, miękkie i pełne blasku. 
Skład: aqua / water, cetearyl alcohol, behentrimonium chloride, candelilla cera / candelilla wax, amodimethicone, cetyl esters, isopropyl alcohol, glycerin, methylparaben, trideceth-12, ethylhexyl methoxycinnamate, linalool, butylphenyl methylpropional, hexyl cinnamal, chlorhexidine dihydrochloride, cetrimonium chloride, limonene, 2-oleamido-1,3-octadecanediol, ci 19140 / yellow 5, ci 15985 / yellow 6, parfum / fragrance

Maskę stosuję 1/2 razy w tygodniu. Zazwyczaj przy każdym myciu włosów. Nakładam na mokre, wytarte ręcznikiem  włosy, na 3/4 długości, nie na nasadę. Po niecałych 10 minutach ją spłukuję.

Produkt zamknięty jest w plastikowym opakowaniu z zakręcanym wieczkiem. Maska jest koloru kremowego, o łagodnym przyjemnym zapachu. Konsystencja jest bardzo gęsta. Wystarczy niewiele produktu na aplikację włosów.



Początkowo nie zakładałam, że ta maska będzie robić cuda z moimi włosami, ale gdy około 3 tygodnie po zabiegu umyłam włosy i użyłam tej maski, a potem je ułożyłam wszyscy byli pod wrażeniem mojej fryzury. Włosy były odżywione, lśniące, nie było rozdwojonych końcówek, świetnie się układały. W końcu moje długie włosy zaczęły mi się podobać i chętnie je eksponuje.
Widzę same plusy tego produktu:

  • odżywienie
  • zdrowy wygląd włosów
  • przyjemna konsystencja (jak masełko)
  • przyjemny zapach
  • wydajna
  • wygładza włosy
  • nie obciąża moich włosów
  • ułatwia rozczesywanie włosów
  • włosy są miękkie
  • lśniące
  • świetnie się układają
Wiem, że każde włosy są inne, potrzebują czegoś innego. Moim włosom bardzo odpowiada ta maska plus raz w miesiącu zabieg regenerujący z tej samej serii. 



Włosy obecnie mam takie. Nie są to zdjęcia specjalnie zrobione pod ten wpis, więc musicie mi wybaczyć, ale chciałam pokazać ich ogólny stan. Kiedyś w wolnej chwili, może napiszę i pokażę coś dokładnego. Póki co przed weselem mamy wiele spraw do załatwienia. Także miłego tygodnia! Do usłyszenia!

wtorek, 9 września 2014

Box zamiast kartki na ślub? Zdecydowanie tak.



20 września idziemy na wesele przyjaciół. Jako paczka żyjemy tym wydarzeniem już od początku wakacji. Czas leci niesamowicie szybko i to już za niecałe 2 tygodnie! Ja jednak wcześniej już postanowiłam, że nie dajemy kwiatów na wesele i tradycyjnej kartki. Dlaczego? Nie lubię ściętych kwiatów, bo usychają, a po co państwu młodym tyle kwiatów, które zwiędną? To co chce im podarować mam nadzieję, że zapadnie im dłużej w pamięci.

Dzieło, które dajemy zamiast kartki wykonała dla nas Ptasiowa, którą możecie znaleźć między innymi TUTAJ. Wykonała ona na nasze życzenie exploding box. Sama wybierałam cytat, który jest na wieczku. Towarzyszy mi on od wielu lat i chciałam im go przekazać. Co do wytycznych to chciałam, żeby box był w wesołym tonie i było w nim miejsce na prezent, czyli pieniądze.

Uważam, że Kasia (Ptasiowa) wywiązała się znakomicie. Podziwiam jej dzieła i jestem mega zadowolona z boxu i mam nadzieję, że spodoba się parze młodej. Muszę tylko przewiązać box wstążeczką, ponieważ w środku będą pieniądze i nie chciałabym, żeby zaginęły. Myślałam też, żeby przezroczystą folią go obwiązać, ale zobaczymy.

Teraz zapraszam Was do oglądania zdjęć, choć nie oddają one uroku tego pudełka.















Natomiast zamiast kwiatów co dać pomogła mi koleżanka, która niedawno była na weselu swojej siostry i koleżanka przygotowała jej pudełko, które dzieliło się na małe trójkąciki i w każdym był napis np. na relaks, na stres, na przyszłość i jakiś drobiazg dotyczący tego w środku. Jej wyglądał tak:


Mój mógłby być w podobnych kolorach, bo pasował by do boxu, ale jeszcze go nie odebrałam. Muszę go odebrać, bo będę musiała jechać i pokupować te drobiazgi do środka. Mam nadzieję, że spodoba im się to, bo sama wolałabym takie coś od kwiatów. 

Mieliście już do czynienia z boxami?

środa, 3 września 2014

Recenzja książki: Mattew Quick "Poradnik pozytywnego myślenia"

Dzisiaj przychodzę do Was z recenzją książki Mattewa Quicka pt. "Poradnik pozytywnego myślenia".


Opis: Poznajcie Pata. Pat ma pewną teorię – jego życie to film, który zakończy się happy endem, czyli powrotem jego byłej żony. Pat musi tylko spełnić kilka warunków: robić codziennie setki brzuszków, czytać więcej książek, biegać ubrany w worek na śmieci, żeby zgubić ostatnie zbędne kilogramy, ćwiczyć bycie miłym i dwa razy dziennie łykać kolorowe pastylki. (Fakt, że Pat spędził kilka lat w zakładzie dla psychicznie chorych nie jest chyba wielkim zaskoczeniem). Niestety nic nie układa się tak, jak powinno. Nikt nie chce rozmawiać z nim o Nikki, jego ukochane Orły przegrywają kolejne mecze, a ojciec twierdzi, że Pat przyniósł pecha drużynie. Na domiar złego za Patem łazi piękna, choć równie stuknięta jak on Tiffany, prześladuje go Kenny G, a nowy terapeuta sugeruje zdradę jako formę terapii! Pat nie przestaje jednak myśleć pozytywnie. Czy to wystarczy, by osiągnął swój cel?

Na podstawie powieści powstał scenariusz do filmu pod tym samym tytułem. Główne role zagrali Bradley Cooper (Pat) oraz Jennifer Lawrence (Tiffany). Partnerują im Robert De Niro (ojciec Pata) i Jacki Weaver (matka głównego bohatera). Wszyscy otrzymali za te role nominacje do Oscara, a sam film zebrał ich aż 8. Jennifer Lawrence została uhonorowana Złotym Globem i Oscarem.

źródło opisu: Wydawnictwo Otwarte, 2013
źródło okładki: http://otwarte.eu


Mimo, że słyszałam o tym filmie, a równocześnie o książce wiele razy to nie miałam wcześniej okazji i ochoty go obejrzeć ani przeczytać. Zresztą mam zasadę, że najpierw czytam książki, następnie oglądam ekranizację. po książkę sięgnęłam, gdy ujrzałam ją w polecanych w bibliotece. Kompletnie nie wiedziałam o czym jest ta książka. Słyszałam jedynie ile miała nominacji do Oskara.


W książce poznajemy Pata, głównego bohatera książki, który jest narratorem, ponieważ czytamy tak jakby jego pamiętnik. Poznajemy go w momencie, w którym mama zabiera go z zakładu psychiatrycznego. Pat stracił pamięć, poczucie czasu i cały czas dąży do odzyskania swojej żony Nikki. Dla niej ćwiczy, czyta literaturę, chce być miły i dobry. Nie pamięta ostatnich lat swojego życia. Jego rodzina, głównie mama chce pomóc Patowi stanąć na nogi przez odpowiednią terapię, odnowienie znajomości, bliską więź z bratem, organizowanie mu rozrywek w postaci zachęceniu go w angażowanie się kibicowaniu jego ulubionej drużynie i organizację mu w piwnicy siłownię, by mógł ćwiczyć. Nikt oprócz Pata nie wspomina o jego żonie. Próbują mu ją wybić z głowy. Pat niewiele z tego rozumie, czuje się zdradzony i oszukany. Wiele zmienia i dzieje się w jego życiu, gdy poznaje, również zmagającą się z problemami, podobną do siebie Tiffany. 


Nie wiem dlaczego, ale to co się stanie z Patem, chęć poznania jego historii, stanu umysłu wciąga mnie od pierwszych stron. Z zaciekawieniem śledzę jego losy i próbuję postawić się na jego miejscu. Jestem ciekawa, dlaczego główny bohater tak się zablokował i przestał panować nad sobą. Cały czas wierzę, jak Pat, że życie jest jak film i gdzieś tam musi być pozytywne zakończenie, w ogóle jakieś zakończenie pewnych rozdziałów. Pat jako bohater staje się mi bliski, zaczynam go rozumieć i chciałabym mu pomóc. Nie jest to kolejna banalna historia miłosna. Ta książka moim zdaniem jest wyjątkowa, porusza ważne i delikatne kwestię. Żyjemy w czasach, gdy coraz więcej ludzi ma problemy emocjonalne, depresję, nie radzi sobie ze stresem. Nadal niewiele się o tym mówi. Określamy taką osobę, jak Pat wariatem, a nie patrzymy głębiej. W tej książce pokazane są także relacje w rodzinie, które są skomplikowane, nie są łatwe i wielu z nas na pewno spotyka się z czymś podobnym. Możemy tutaj obserwować przemianę w umyśle głównego bohatera i jego powrót do stabilności i normalnego życia. Niewiele znajduje się tutaj trzymających w napięciu momentów, przełomów. Książka jest taka "jednostajna", mimo to cały czas byłam ciekawa co będzie dalej. W taki sposób jest napisana, że bardzo przyjemnie się ją czyta i przede wszystkim szybko. 
Książka poruszyła mnie kwestiami, które przedstawia, które nie są banalne, są rzadko podejmowane, a jak już to z roli obserwatora, a nie osoby, która z nimi się zmaga. W tym momencie warto wspomnieć o różnicy pomiędzy książką, a filmem. Wersja papierowa skupia się na Pacie, jego emocjach, przemianie, nie jest tanią historią miłosną.


Przejdźmy do ekranizacji, którą obejrzałam zaraz po przeczytaniu książki. Kolejny raz rozczarowałam się tym, że fakty z filmu różnią się od tych z książki. Zostają zmienione wydarzenia, dodane epizody, inaczej przestawione fakty, niektóre od razu ujawnione. Film nie jest zły, jest piękną historią miłosną, ale nie wnika tak w problemy Pata, co uważam, że jest fenomenem tej książki. Przeczuwam, że jakbym w pierwszej kolejności obejrzała ekranizację, to książka straciłaby dla mnie całkowicie wartość. Jednakże, każda postać "Poradnika pozytywnego myślenia" ma plusy, swój urok, walory. 

Tutaj chciałabym dopisać, że czasu poświęconego na tą książkę i film nie uważam za straconego. Wniósł coś do mojego życia o czym będę zawsze pamiętać myśląc o osobie z problemami osobistymi. Warto zapoznać się z dziełem Mattewa Quicka. 



Polecam tą książkę wszystkim serdecznie :)

środa, 27 sierpnia 2014

Powrót + recenzja podkładu rimmel Wake Me Up

Witam,

Przepraszam Was bardzo, że taką długą przerwę zrobiłam sobie od blogowania, ale w moim życiu zaszło bardzo wiele zmian. Przede wszystkim zmieniłam pracę na dorywczą przy bliźniaczkach, dodatkowo byłam na wakacjach, przygotowuje się do wesela przyjaciół i... po 21 latach okazało się, że będę miała rodzeństwo, a z racji tego faktu musiałam rodzicom pomóc ogarnąć lekarzy itp. Pochłania mnie ta ostatnia rzecz niesamowicie. We wrześniu nawet ani jednego weekendu nie będę miała wolnego, wszystkie zajęte.

Dziś chciałabym do Was przyjść z recenzją mojego ulubionego podkładu RIMMEL WAKE ME UP. Kolor, który posiadam to 203 true beige. Wiem,  że wiele osób nie znosi tego podkładu za jego drobinki, które rozświetlają cerę.



Opis: "Pierwszy podkład Rimmel, który pobudza cerę i sprawia, że promienieje blaskiem. Nadaje nieskazitelny wygląd. Działa natychmiast przeciw oznakom zmęczenia. Zawiera peptydy i nawilżający Kompleks Witaminowy."


Podkład zamknięty jest w szklanej buteleczce z pompką. Zazwyczaj jedna pompka wystarcza mi na aplikację całej twarzy. 


Kolor 203 wydaje się być idealny dla mojej cery. Podkład ten jest łatwy w aplikacji, nie zostawia żadnych śladów, łatwo się rozciera, rozprowadza, nie mam po nim plam. Nakładam go zazwyczaj pędzlem, ale aplikowany palcami także nie sprawia problemów. Konsystencja jest idealna, nie jest zbyt gęsty ani zbyt wodnisty. Posiada delikatny świeży zapach i nie należy się martwić drobinkami, bo nie jest to brokat i tylko pod wpływem światła te drobinki je odbijają i sprawiają, że cera wygląda świeżo i promieniście. Makijaż przy pomocy tego podkładu jest bardzo lekki, ponieważ nie czuję, że mam go na twarzy. Nie tworzy efektu maski. Nie mam problemów z cerom, więc nie potrzebuje mocnego krycia, którego nie uzyskamy za pomocą tego podkładu. 


Bardzo wydajny. Długi ma okres przydatności. Skóra po aplikacji jest nawilżona i lubię ją zmatowić pudrem. Z pewnością nie utlenia się, gdyż nie zauważam ściemnienia na twarzy. Ta pompka, może być problematyczna, gdyż może utrudnić wydobycie produktu do końca. Dodatkowo uważam, że podkład ten nie sprawdzi się na problemowej cerze. Jego właściwości rozświetlające mogą uwidaczniać problemy skórne. Mi jednak sprawdza się idealnie i bardzo lubię go stosować. Przydałby się jeszcze jakiś podkład mocniej kryjący, ale może z czasem znajdę swój ideał. 



Chciałabym tutaj wrócić i choć raz w tygodniu coś dodawać. Nie wiem jak to wyjdzie, ale bardzo się postaram. Jeszcze raz przepraszam za długą przerwę.

wtorek, 24 czerwca 2014

Maska drożdżowa- Receptura Agafii

W pierwszej kolejności powinnam przeprosić za moją długą nieobecność na blogu. Było to spowodowane wieloma czynnikami, np. praktyki, praca, studia, sesja, urodziny, imieniny, sprawy prywatne. Wiele się działo. Mam nadzieję, że mi wybaczycie. W moim życiu znowu nastało i nastanie wiele zmian. Pierwsze z nich to nowa praca, a drugie to takie, że w pewnym momencie Wam się pochwalę, a teraz zachowam to dla siebie.






Dzisiaj chciałabym Wam przybliżyć drożdżową maskę do włosów. Maskę tą wybrałam sobie, gdy wygrałam u Kosmetasi bon na zakupy w sklepie Alter. Ta maska zwróciła moją uwagę, głównie przez to, że zapuszczam włosy, a ona ma wspomóc ich porost. Zużyłam ją z początkiem maja, ponieważ długo leżała na półce i czekała na swoją kolej, a potem była używana maksymalnie raz w tygodniu.


Maska do włosów drożdżowa to wspaniały sposób na przyśpieszenie wzrostu włosów. Drożdże piwne to naturalne źródło białka, witamin i mikroelementów, które przenikają w strukturę włosa, wzmacniając je i przyspieszając wzrost. Olej z kiełków pszenicy posiada działanie regeneracyjne i przeciwdziałające wypadaniu. Sok z brzozy to znany ludowy środek na wzmocnienie cebulek włosowych. Dzięki zawartości olejów z zimnego tłoczenia maska ułatwia rozczesywanie. Włosy stają się jedwabiste i pełne blasku.
Nie zawiera PEG i parabenów.

Maska zawiera ekstrakty z:
- Drożdże piwne (Yeast Extract) – poprawiają strukturę włosa, wzmacniają, przyśpieszają wzrost.
- Sok brzozowy (Betula Alba Juice) – wzmacnia cebulki włosowe, nadaje włosom blask, zapobiega wypadaniu.
- Oman wielki (Inula Helenium Extract) – działa antyseptycznie i przeciwbakteryjnie
- Mącznica lekarska ( Arctostaphylos Uva Ursi Extract) - znakomity naturalny antyseptyk
- Ostropest plamisty (Silybum Marianum Extract) - łagodzi stany zapalne i hamuje zmiany skórne.
oraz oleje z zimnego tłoczenia:
- Olej z kiełków pszenicy (Triticum Vulgare Germ Oil) - regeneruje wnętrze włosów, odtwarza naturalną osłonkę i wygładza ich powierzchnie. Chroni przed nadmierną utratą wody oraz promieniowaniem UV.
- Olej z nasion białej porzeczki (Ribes Aureum Seed Oil) – wykazuje działanie przeciwzapalne, intensywnie odżywia włosy.
- Olej z orzeszków cedrowych (Pinus Siberica Cone Oil) – ogranicza łojotok, zwalcza łupież, stymuluje krążenie podskórne i przeciwdziała wypadaniu włosów
- Olej z owoców dzikiej róży ( Rosa canina Fruit Oil) - odżywia, nawilża i uelastycznia włosy

Skład: Aqua with infusions of: Yeast Extract, Betula Alba Juice; enriched by extracts: Inula Helenium Extract, Arctostaphylos Uva Ursi Extract, Silybum Marianum Extract, Cetrionium Chloride, Cetearyl Alcohol, Ceteareth-20, Guar Gum; cold pressed oils: Triticum Vulgare Germ Oil, Ribes Aureum Seed Oil, Pinus Siberica Cone Oil, Rosa Canina Fruit Oil, Ascorbic Acid, Panthenol, Glucosamine, Citric Acid, Parfum, Benzoic Acid, Sorbic Acid

Cena: 20zł / 300ml

opis pochodzi ze strony Wizaż.pl


Zacznę jak zawsze od opisu opakowania, które moim zdaniem jest bardzo nieporęczne. Maska jest w okrągłym pudełku, które ma zakręcaną pokrywę i dodatkową biało-kremowo-przezroczystą osłonkę. Sam produkt jest bardzie rzadkiej konsystencji o kolorze kremowym. Maska pachnie bardzo ładnie: drożdże pomieszane z budyniem. Jak już wspomniałam produkt jest bardzo wydajny, wystarcza tylko niewielka jego ilość na jedną aplikację.



Przejdźmy do działania tej maski. Włosy po użyciu są miękkie, lśniące, zawsze lekko wyprostowane. Zapach także przez jakiś czas utrzymuje się na głowie. Maska ta nawilża i odżywia włosy. Są takie lśniące, widać, że one także lubią tą maskę. Dodam, że zazwyczaj trzymałam ją tak długo jak zaleca producent, ponieważ uznałam, że skoro nakładamy ją na skórę głowy to trzeba uważać z długością trzymania jej na niej, by nie podrażnić jej.

Co do jej wpływu na porost włosów trudno jest mi się wypowiedzieć, bo stosowałam ją raz w tygodniu, ale mogę opisać Wam co zmieniło się na mojej głowie. Otóż, nigdy nie miałam tak długich włosów jakie mam teraz, a urosły chyba z 10 cm przez 6 miesięcy, czyli moim zdaniem bardzo sporo. Wszyscy teraz mówią mi, że mam piękne, długie, zdrowe, gęste włosy. Sama także jestem zachwycona.

Podsumowując, jak będę miała okazję okazję zakupić tą odżywkę to z pewnością to zrobię. Włosy są po niej w bardzo dobrym stanie, jest wydajna, ładnie pachnie. Jedna z przyjemniejszych masek jakie stosowałam do włosów.

poniedziałek, 2 czerwca 2014

Elfa, Green Pharmacy- Delikatny żel do mycia twarzy do skóry tłustej i mieszanej z zieloną herbatą

Gdy zaczęły się moje problemy ze skórą to przyjrzałam się w pierwszej kolejności mojej pielęgnacji twarzy. Dostrzegłam, że nie używam żadnego żelu/pianki do mycia twarzy. Nawet peeling to u mnie rzadkość. Uświadomiłam sobie wtedy, że moje oczyszczanie twarzy nie jest w pełni satysfakcjonujące. Oczywiście, gdy w lokalnej drogerii natknęłam się na ten żel Elfa, Green Pharmacy "Delikatny żel do mycia twarzy do skóry tłustej i mieszanej z zieloną herbatą", postanowiłam wypróbować go, ponieważ za 270 ml płacimy około 8 zł. 


Opis produktu: Dla skóry normalnej i tłustej.Delikatny, nie zawierający mydła żel przeznaczony do codzienniego oczyszczenia twarzy i szyi. Dzięki specjalnie dobranym komponentom oraz wodzie o najwyższym stopniu czystości, jest wspaniale tolerowany przez skórę, nie ściąga i nie wysusza, doskonale usuwa resztki makijażu oraz inne zanieczyszczenia.Ekstrakt liści zielonej herbaty neutralizuje toksyny i stymuluje naturalne procesy odnowy skóry. Dzięki współdziałaniu d - pantenolu i alantoiny żel wykazuje wyraźne regenerujące i łagodzące działanie na skórę. 
Skład: Aqua, Lauryl Glucoside, Sodium Laureth Sulfate, Cocamidopropyl Betaine, PEG-7 Glyceryl Cocoate, Glycerin, Hydrolyzed Wheat Protein, Green Tea Leaf Extract, Allantoin, Panthenol, Parfum, Sodium Chloride, Disodium EDTA, Benzyl Alcohol, Methylchloroisothazolinone, Methylisothiazolinone, Citric Acid. (25.08.2012)
Cena: ok. 8zł / 270ml



Zacznę od tego, że zawsze, gdy mam pełen makijaż najpierw sięgam po płyn micelarny, a następnie domywam twarz tym płynem.


Opakowanie jest poręczne i w dodatku widać ile produktu zostało. Pompka aplikuje odpowiednią ilość płynu, która starcza mi na umycie całej twarzy.

Bałam się, że uczuli mnie, ale nic takiego nie ma miejsca przy stosowaniu tego produktu. Wręcz mam wrażenie, że moja skóra lubi ten płyn, bo po użyciu tego żelu wydaje się być bardzo oczyszczona i promienna, a nawet lekko zmatowiona (choć to moje odczucie). Nie szczypie on, nawet w oczy. Doskonale radzi sobie z resztkami makijażu, szczególnie oczu. Bałam się, że skóra będzie po nim wysuszona, ale na szczęście ograniczył tylko wydzielanie sebum, bez wysuszenia. Posiada śliczny, delikatny zapach, który mnie nie dusi, ani nie drażni. Zawsze po zastosowaniu tego płynu mam uczucie ogromnego odświeżenia. Nie powoduje on uczucia ściągnięcia, tak jak obiecuje producent. Dodatkowo ten produkt jest dla naszej skóry delikatny. Odkąd zaczęłam go stosować wiem, że moja cera jest oczyszczona  i odświeżona. Świetnie wpływa to na mój komfort psychiczny :-P Po spłukaniu go nie pozostawia żadnej powłoki, czy warstwy na mojej twarzy i nie mam trudności by go spłukać. Używam go codziennie od około 1,5 miesiąca i zużyłam niecałe pół butelki, więc uważam, że ten produkt jest bardzo wydajny.

Reasumując, nie odczuwam potrzeby szukania innego produktu do mycia twarzy, ale jestem ciekawa jak wyszedł by w konfrontacji z innym produktem. Ten produkt mnie bardzo zadowala i spełnia moje oczekiwania. Doskonale radzi sobie z makijażem, oczyszcza i sprawia, że moja skóra jest po nim miła w dotyku. Nie szczypie w oczy, nie wysusza, ale ogranicza nadmiar sebum. Jestem zadowolona.

Mieliście z nim styczność? Polecacie jakiś podobny żel, który warto wypróbować, a może powiecie mi co mam omijać szerokim łukiem?

piątek, 30 maja 2014

"Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet" Stieg Larsson cykl: Millenium

Widziałam okładkę tej książki na niejednym blogu, ale recenzji żadnej nie przeczytałam, bo z góry założyłam, że to gatunek książki, który mnie nie zaciekawi. Postanowiłam ją wypożyczyć w momencie, gdy ujrzałam jeden wolny egzemplarz w bibliotece. Ciekawość zwyciężyła. Pokryło się to z czasem, gdy czytałam i słyszałam wiele pochlebnych opinii o kryminałach skandynawskich.


źródło: google.pl

Opis: Pewnego wrześniowego dnia w 1966 roku szesnastoletnia Harriet Vanger znika bez śladu. Prawie czterdzieści lat później Mikael Blomkvist - dziennikarz i wydawca magazynu "Millennium" otrzymuje nietypowe zlecenie od Henrika Vangera - magnata przemysłowego, stojącego na czele wielkiego koncernu. Ten prosi znajdującego się na zakręcie życiowym dziennikarza o napisanie kroniki rodzinnej Vangerów. Okazuje się, że spisywanie dziejów to tylko pretekst do próby rozwiązania skomplikowanej zagadki. Mikael Blomkvist, skazany za zniesławienie, rezygnuje z obowiązków zawodowych i podejmuje się niezwykłego zlecenia. Po pewnym czasie dołącza do niego Lisbeth Salander - młoda, intrygująca outsiderka i genialna researcherka. Wspólnie szybko wpadają na trop mrocznej i krwawej historii rodzinnej.
źródło opisu: Wydawnictwo Czarna Owca, 2008

Jakże się myliłam sądząc, że ten gatunek mnie nie zaciekawi! Obecnie oderwać się nie mogę od kryminałów, szczególnie od tej sagi (zaczęłam czytać ostatni tom). Książka jest niezwykle wciągająca i po 300 stronie nie mogłam się kompletnie oderwać i przeczytałam w 2 dni. 

W tej książce pojawiają się opisy brutalnych morderstw, gwałtów i zbrodni, szczególnie gwałtu związanego z postacią Lisabeth Salander, który głęboko mnie poruszył i nawet odczuwałam to tak jakby to wydarzyło się obok. Zresztą uważam, że postać Lisabeth jest genialna! Wszystko dopracowane w najmniejszym szczególe. To ona gra tu dla mnie główną rolę. 

Książka jest napisana zrozumiałym językiem i świetnym stylem. Jak wspomniałam wcześniej występują tutaj niezwykłe postacie główne: Lisabeth Salander i Mikael Blomkvist. Znajdziemy tutaj niezwykłą historię rodzinną, która będzie trzymała nas cały czas w napięciu, ponieważ cały czas razem z postaciami będziemy odkrywać jej tajemnice. Także wcześniej wspomniałam już, że nie mogłam się od niej oderwać w połowie książki, tak więc tutaj przejdziemy do sedna sprawy. Do ostatnich stron kryminał ten trzymał mnie w napięciu. 

Od razu przy recenzji tej książki chciałabym nawiązać do recenzji filmu na podstawie tej książki "Dziewczyna z tatuażem". Słyszałam wiele negatywnych opinii na temat tego filmu, ale głównie od osób, które nie czytały wcześniej książki. Osobiście staram się zawsze w pierwszej kolejności przeczytać książkę, a potem obejrzeć ekranizację i tak było też w tym wypadku. Dla mnie film był bardzo dobry. Nie lepszy, ale na podstawie książki. Oczywiście nie był taki brutalny jak książka, nie odzwierciedlał wszystkich szczegółów, a niektóre fakty z 2 części zostały ujawnione w filmie. Reasumując w moim mniemaniu negatywne opinie wynikały z faktu, że ktoś wcześniej nie przeczytał książki i nie wiedział do końca o co chodzi, bo jednak zawsze film nie jest w stanie oddać tak wiele jak książka, dlatego tak kocham książki. 

Czytaliście?


wtorek, 27 maja 2014

Moja pielęgnacja twarzy

Dzisiaj chciałabym przestawić Wam moją pielęgnację twarzy. Dotychczas była ona bardzo uboga. Nawet krem nie zawsze stosowałam, ale niestety jakiś czas temu pojawili się nieprzyjaciele na mojej twarzy, których nie mogłam się pozbyć i postanowiłam zainwestować w dobry krem, porządnie oczyszczać twarz i stosować naturalne produkty.


Zacznę od wieczornego rytuału. Pierwsze co robię to myję ręce szarym mydłem i zdejmuje soczewki. Wcześniej tym mydłem także myłam twarz, ale strasznie wysuszał i napinał mi skórę, więc został do mycia rąk i pędzli do makijażu.


Drugim krokiem jest zmycie twarz płynem micelarnym z Tołpy. Skupiam się tutaj na oczach. Dwa waciki nasączone tym płynem w zupełności wystarczą. Przeważnie jednym przemywam oczy, a drugim twarz.


Następnie myję twarz Delikatnym żelem do mycia twarzy dla cery mieszanej i tłustej z firmy Green Pharmacy. Czytałam wiele opinii, że jest niewydajny i wysusza, ale w moim przypadku tak nie jest. Doskonale radzi sobie z resztkami makijażu oczu i twarzy. Jedna pompka wystarczy mi na całą twarz, rozsmarowuję ją w dłoniach, a następnie na twarzy. Spłukuję letnią wodą. Skóra po tym żelu nie jest ani wysuszona, ani ściągnięta. Nawet zaczerwienienia się nie pojawiają. Po tych czynnościach najczęściej idę się wykąpać.


Kolejnym krokiem jest kremowanie okolic oczu, ale niestety skończył mi się kosmetyk do tego stosowany i muszę kupić jakiś nowy. Może od razu jakiś mi polecicie? Od niedawna zaczęłam też nakładać regenerujący krem do rzęs na noc firmy L'biotica, które mogliście zobaczyć w poprzednim wpisie.


Ostatnim krokiem wieczorem jest nałożenie kremu La Roche-Posay EFFACLAR DUO [+]. Początkowo bardzo wysypało mnie po tym kremie, ale po dwóch tygodniach, czy nawet trzech codziennego stosowania widzę poprawę kondycji mojej skóry. Mam wrażenie, że cera się oczyszczała w początkowym stadium stosowania, a teraz znikają wszyscy nieprzyjaciele. Zaczynam być zadowolona z kondycji mojej skóry.






Rano, pierwszą czynnością jest umycie twarzy i z tonizowanie jej, a gdy EFFACLAR DUO [+] wchłonął, ale przy tym wysuszył mi lekko twarz nakładam coś nawilżającego, albo wspomagającego działanie. Ostatnio są to trzy kremy, czyli trzy opcje.

Pierwsza opcja, wtedy gdy mogę pochodzić z kremem i nie muszę go od razu przykrywać podkładem, to Wzmacniający krem odżywczy dla wszystkich rodzajów skóry Green Pharmacy. Nie nakładam tego kremu pod podkład, ponieważ jest bardzo nawilżający i wolno się wchłania, w dodatku podkład na nim się roluje, jest taki mokry, nieprzyjemny.


Druga opcja to taka, gdy widzę, że mam w jakiś miejscach bardzo widoczne niedoskonałości i chce tak jakby wzmocnić działanie kremu na noc. Sięgam wtedy po niezawodną z lat młodzieńczych Ziaję Krem antybakteryjny. Uwielbiam jej zapach i od wielu lat co jakiś czas powracam do tego kremu. Bardzo szybko się wchłania i w sumie po 10 minutach mogę nakładać już podkład. 


Trzecia opcja to niedawno kupiony krem z Celi lekki krem-baza nawilżająco-matujący na dzień i na noc. Najczęściej stosuję go, gdy mam już na prawdę niewiele czasu i zaraz po nałożeniu kremu muszę szybko nakładać podkład i biec. 


Oczywiście z rana także nakładam krem pod oczy, ale jak wspomniałam wcześniej obecnie skończył mi się krem i muszę znaleźć oraz poszukać nowego. 




Jak Wasza pielęgnacja wygląda? Powinnam coś jeszcze zmienić, wprowadzić?